SŁOWO O ZBYSZKU JURCZAKU

Awatar użytkownika
ZPTS
Posty w temacie: 1
Posty: 861
Rejestracja: 08 kwie 2019, 9:25

SŁOWO O ZBYSZKU JURCZAKU

Post autor: ZPTS » 27 sie 2020, 20:45

Bliżej mi do ludzi i...


Właściwie nie wiem w jakiej kolejności powinnam wymienić zalety i talenty
p. Zbigniewa Jurczaka z Wadowic - z zawodu nauczyciela, z wyboru: muzyka estradowego, aktora kabaretowego, malarza, pisarza, redaktora, scenarzysty i... żeglarza.
Jeżeli ktoś pomyślał, że tych pasji aż dość na jedno życie, to srogo się pomylił, bowiem Zbigniew Jurczak dał się poznać także jako animator kultury, działacz opozycyjny (1968-89) oraz organizator i założyciel lokalnych struktur i wydawnictw kulturalno-społecznych. Jednocześnie bardzo angażując się w kultywowanie lokalnych tradycji oraz w bieżące sprawy społeczne - uważnie patrząc władzy na ręce.
Z dokonań artystycznych p. Zbigniewa najbardziej zaimponowało mi malarstwo oraz wiersz „Miasteczko” napisany (jak się okazało) do piosenki. Bardzo ucieszyłam się, że mimo zapełnionego kalendarza p. Zbigniew Jurczak znalazł czas, aby odpowiedzieć na kilka moich pytań:

Redakcja „Głosu Wadowickiego” - Posiada pan tak wiele talentów, że muszę zapytać który z nich jest panu najbliższy: malarstwo, literatura, aktorstwo, dziennikarstwo, czy społecznikostwo? Kiedy znajduje pan na to czas?
Zbigniew Jurczak:
a/ Teatr to Liceum w Wadowicach, później małe formy teatralne i kabaret aż do końca lat siedemdziesiątych (scenariusze, teksty, muzyka, reżyseria).
b/ Publicystyka i dziennikarstwo o tematyce regionalnej od lat osiemdziesiątych (kwartalnik „Podbeskidzie”, almanach „Nadskawie”, gazety: „Rozmaitości Wadowickie” i „Nad Skawą”,
c/ Muzyka - od szkoły powszechnej, wiele lat „do kotleta w gastronomii" wspomagało domowy budżet i wychowywanie dzieci, aktualnie, emerytalnie i dla przyjemności trochę się muzykuje i komponuje,
d/ malarstwo gdzieś od studiów, koniec lat sześćdziesiątych, w czasach finansowej mizerii było komercyjne,
e/ klamrą spinającą te moje zainteresowania jest Towarzystwo Miłośników Ziemi Wadowickiej, stowarzyszenie, które zorganizowałem w 1971 roku. W TMZW realizowałem i realizuję nadal moje potrzeby społecznej egzystencji, bo bliżej mi do ludzi i wartości humanistycznych niż jakiejkolwiek innych idei. Czas teraz mam, bom emeryt. W przeszłości jakoś godziłem te zainteresowania i działania. Nie wiem nawet jak. W każdym razie dom wybudowałem, drzewo niejedno posadziłem i mam dwóch fajnych wnuków, niestety we Francji, ale jeżdżą w wakacje do Polski na obozy harcerskie, na których kiedyś się wychowywałem.

Ostatnio zastałam pana na żaglach. To aktualna pana pasja?
- Żeglarstwo było dawno. Od 10. lat, stosownie do sprawności fizycznej, pływam po górnej Wiśle małym statkiem motorowym o nazwie „Skawa". Przystań Spytkowice-Przewóz. Łajbę 13 m, 8 ton, robiłem z kuzynem 20 miesięcy. Woda i statek to relaks, spokój i czas na lekturę.

Gdzie można kupić pana obrazy? Galopujące konie są po prostu imponujące...
- Nie muszę się już zajmować komercyjnym malarstwem. Od siedmiu lat wróciłem do organizowania plenerów malarskich na Ziemi Wadowickiej, między innymi po to, aby mieć przynajmniej raz w roku kilka dni na malarstwo. A wspomniany „Galop" sprzedałem do Wiednia.

W wierszu „Miasteczko" oddaje pan polską mentalność ale chyba też gminną
codzienność daleką od ideału, mimo, że z początku wprowadza nas pan w iddylliczny świat ludzi-aniołów...
- Specyfiką małych środowisk, tych małych miasteczek, jest prowincjonalna familijność, tworząca na zewnątrz życzliwy, nawet sielankowy obraz.
Z drugiej strony, jako naród emocji i dewocji, jesteśmy notorycznymi hipokrytami. Na prowincji jest to bardziej odczuwalne. Tak uważam.

Bardzo dziękuję za rozmowę.
(eN)

PS.
Fragment książki „Wadowiczanie” Zbigniewa Jurczaka (do nabycia w wadowickich księgarniach):
- ... Dzieciństwo spędzaliśmy na podwórkach i ulicach a formy zabaw dyktowała nam lektura książek przygodowych. Były więc walki Indian z kowbojami i ciągłe gonitwy po zaułkach i ogrodach. Każdy z nas musiał mieć koło czyli rafkę, którą toczyło się przed sobą, komplet wytartych sztuli do grania czy monety i suwkę do cymbergraja. Niebezpieczna była zabawa z kluczem napełnianym siarką z zapałek czy petardy robione z karbidu. Inny, mniej komercyjny był również czas świąt.
Wigilia była oczekiwana bardziej z powodu jedynej w roku możliwości jedzenia karpia. Wręcz obżerania się karpiem. W liceum chodziliśmy z dziewczynami na pasterki do klasztoru na Kopiec a potem do rana wizytowaliśmy znajome domy. Z pierwszą, świąteczną kolędą.
Przed Świętami Wielkanocnymi zbieraliśmy na miejskich pastwiskach chrzan, robiliśmy palmy i
Rozmowa Głos Wadowicki.doc
(740 KiB) Pobrany 114 razy

Wróć do „ZBIGNIEW JURCZAK”